Dostęp do zawartości strony jest możliwy tylko dla profesjonalistów związanych z medycyną lub obrotem wyrobami medycznymi.

Burząc pomniki, oszczędzajcie cokoły

Autor:
Zbigniew Mazgaj

Wielce Szanowni Państwo!

Każdy słyszał o Czingis Chanie. A o współczesnym mu panu Minamoto-no-Uji Yoritomo? No właśnie, a postać to wielce dla Polski zasłużona, oceńcie zresztą sami.

Przenieśmy się w czasy kiedy Japonia zwała się Yamato i była federacją klanów pod supremacją panującej do dzisiaj dynastii. Na szczyt wspiął się wówczas ród Soga, podsuwając cesarzom swoje kobiety za żony i dzięki nim obsadzając najważniejsze urzędy. Trwało tak dopóty, dopóki wszechwładny „doradca” Soga-no Iruka nie zmienił zasad sukcesji. Od teraz tron miała dziedziczyć wdowa, jej brat, a dopiero po nich syn zmarłego cesarza. Książę Naka-no Oe poczuł się tym tak urażony, że własnoręcznie go zdekapitował, zapoczątkowując w roku 645 taika-no kaishin, (jap. przewrót wielkich zmian), długi proces przekształcania ustroju w konfucjańską monarchię absolutną.

Przede wszystkim ziemia przeszła z rąk klanów pod administrację państwa, stanowiąc tzw. kokugaryo. Ustanowiono też pierwszy kodeks, system fiskalny i nastąpiło ujednolicenie kraju. By móc to wszystko przeprowadzić cesarz musiał korumpować wielkie rody nadając im tytuły, urzędy i shoen’y – majątki zwolnione z podatków. Każde nadanie uszczuplało kokugaryo, łatając budżet podnoszono więc podatki, co powodowało ucieczki chłopów do shoen’ów i dalsze zmniejszenie wpływów… W efekcie doszło do galopującej emancypacji arystokratów, którzy wkrótce zaczęli tworzyć prywatne armie złożone z samurajów (od jap. saburau›samurau – służyć panu). Tak właśnie na początku IX wieku pojawiła się, znana nam z filmów Kurosawy, kasta dziedzicznych wojowników z dwoma mieczami i czubem na głowie.

W owym okresie, zwanym Heian, na świeczniku znalazł się ród Fujiwara podsuwając cesarzom własne kobiety za żony i obsadzając najwyższe urzędy. Ukołysany wszechwładzą stracił wszakże czujność i dał się podejść klanowi Taira, który dla odmiany zaczął podsuwać cesarzom własne kobiety… dopóty, dopóki kanclerz Taira-no Kiyomori nie osadził na tronie swego bratanka. Dotknięty tym czynem książę Mochihito wezwał pozostałe klany do walki „w obronie tronu”.

Na taką okazję czekał nasz bohater. Wybuchła wojna zwana Genpei, w wyniku której Taira (którym kilkanaście lat wcześniej udało się wymordować niemal cały klan Minamoto), zostali dosłownie eksterminowani. Zwycięski Yoritomo przejął nie tylko ich majątki, ale również władzę w kraju ustanawiając w roku 1185 bakufu (jap. rządy spod namiotu), dyktaturę wojskową opartą na samurajach. Mianowany przez cesarza shogunem (kimś w rodzaju dyktatora w republikańskim Rzymie), uczynił tę funkcję dożywotnią i dziedziczną, na niemal 700 lat sprowadzając monarchę i jego dwór do funkcji li tylko ceremonialnych.

W tym samym czasie po drugiej stronie Morza Japońskiego niejaki Temudżyn, obwołany później Czingis Chanem, stawiał pierwsze kroki na drodze do panowania nad światem wyrzynając, pardon, jednocząc Mongolię. Kilkadziesiąt lat później jego wnuk Kubilaj, władający już imperium rozciągającym się od Syberii po Sumatrę, zażądał hołdu lennego od cesarza Japonii. Dwór by na to przystał i byłoby po sprawie. Ale teraz rządzili samuraje, w których kodeksie bushido (jap. droga wojownika), nie istniało pojęcie poddania się. Skutki tej awantury znamy. Japonia wprawdzie się obroniła, lecz wojna kosztowała tyle, że bakufu Minamoto upadł. Kubilaj Chan nie zbankrutował, ale słupki poparcia drastycznie mu spadły, prysnął też nimb niezwyciężoności otaczający Mongołów. W każdym razie następna inwazja Japonii nie doszła do skutku z powodu „niepokojów wewnętrznych”, które skutecznie zahamowały dalszą ekspansję imperium.

Tak, tak Moiściewy! Zważcie proszę, gdyby nie Yoritomo ze szlachetnego rodu Minamoto, zapewne na co dzień pijalibyśmy kobyle mleko, a od święta kumys. Wierzcie, wiem co mówię! Nam, Krakauerom, mongolska ekspansja przypomina się co godzinę, wystarczy posłuchać Hejnału… Dlatego, włączając się w narodowy dyskurs „Komu pomnik postawić, czyj zburzyć?”, postuluję by każde miasto powyżej pięćdziesięciu, co tam, pięciu tysięcy mieszkańców obowiązkowo uhonorowało pana Yoritomo statuą pieszą, lub konną. W skali co najmniej naturalnej.

Życzę Państwu wszelakiej pomyślności i miłego wypoczynku.Z.M.

P.S. Tytuł felietonu zaczerpnąłem z aforyzmu Stanisława Jerzego Leca.

Autorzy
Zbigniew Mazgaj

Consultronix