Dostęp do zawartości strony jest możliwy tylko dla profesjonalistów związanych z medycyną lub obrotem wyrobami medycznymi.

Mogłem więcej… rozmowa o przeszłości w czasie rzeczywistym

Autor:
Consultronix
Prof_Szaflik

Profesor zaprosił mnie do swojego niewielkiego gabinetu. Z jednej jego strony piętrzyły się dokumenty, z drugiej stało biurko, znad którego biły po oczach czarno – białe fotografie. – Porozmawiajmy o przeszłości – rzucił z uśmiechem. Spoza tego uśmiechu wyzierała serdeczność, inteligencja i dowcip. – Porozmawiajmy… – odparłam rozsiadając się wygodnie w fotelu. Najlepsze, co mogło się zdarzyć Prof. dr hab. n. med. Jerzy Szaflik ma za sobą 43 lata pracy zawodowej. Jeszcze w trakcie nauki na Wydziale Lekarskim Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach należał do okulistycznego koła studenckiego, ale nie był przekonany, że właśnie tej specjalizacji poświęci całe swoje dorosłe życie. W głowie miał wtedy neurologię lub neurochirurgię, bo zawsze uważał je za najpiękniejsze specjalizacje. Mógł nawet nigdy nie zostać okulistą, to był plan rezerwowy. – Ostatecznie z neurologii zrezygnowałem po miesiącu – wspomina prof. Jerzy Szaflik. Od pracy lekarza, chirurga oczekuję bowiem wielkich i spektakularnych efektów. Dziś, po tylu latach mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że zawodowo, to najlepsze co mogło mnie spotkać. Przez całe życie nie było momentu, w którym pożałowałbym tej decyzji. Jak sam przyznaje, to było wielkie szczęście, że jego droga rozpoczęła się w Klinice Okulistyki Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach. Tam spotkał profesora Mądroszkiewicza. Dziś jego portret to największy obraz w gabinecie profesora. Ze szczególnym sentymentem profesor wspomina jednak docent Ariadnę Gierek oraz wspólny czas pracy na Śląsku. – Było nas kilkunastu, bardzo młodych ludzi. Byliśmy dzielni i twórczy – przywołuje z pamięci profesor. – Dzięki doc. Gierek mieliśmy pieniądze, możliwości, a przede wszystkim olbrzymie chęci. I niech każdy ocenia to jak chce. Ale doc. Gierek spowodowała, że w tamtej klinice, mogliśmy tworzyć zupełnie nową jakość polskiej okulistyki. W końcu razem z całym zespołem wprowadziliśmy mikrochirurgię, jako pierwsi w Polsce zaczęliśmy wszczepiać sztuczne soczewki – mówi z pełnym przekonaniem profesor. Dobrze wspomina również warunki w jakich przyszło mu pracować w śląskiej klinice. – Jak na tamte czasy możliwości były nadzwyczajne. Mogliśmy realizować większość naszych projektów, pomysłów, to było wielkie szczęście – dodaje. Jednak tamte czasy były także zmaganiem się z nie zawsze przychylnymi opiniami. Wielu wówczas uważało, że to co robią jest wręcz niedopuszczalne. On sam nigdy nie miał wątpliwości, że to słuszne i będzie kształtowało przyszłość mikrochirurgii oka. Mimo wszystko pchało ich do przodu. – Nigdy nie zapomnę atmosfery, jaka panowała w śląskiej klinice. Była niepowtarzalna – zapewnia prof. Szaflik. – Poza motywacją, nie ma nic bardziej istotnego dla młodego lekarza. Wszyscy wtedy chcieli, to się udzielało. Nie potrafię nawet opisać tego zapału, nic nie mogło go wtedy ugasić. Mądry, młody, wspaniały Kolejne stopnie naukowe zdobywał bardzo szybko. Habilitację uzyskał mając zaledwie 35 lat. – Kiedy odbierałem dyplom habilitacyjny stałem pomiędzy kolegami, którzy również byli młodzi, ale już po pięćdziesiątce – uśmiecha się profesor. – Doskonale pamiętam moment, w którym po habilitacji podeszła do mnie znajoma pacjentka. Prawiła mi komplementy, że taki jestem mądry, młody i wspaniały. Zagadnąłem czy podejrzewa, ile mogę mieć lat. Odparła wówczas, że pięćdziesiątki, to na pewno nie przekroczyłem – rozbrzmiał serdeczny śmiech. – Ale poważnie, habilitacja to był jeden z nielicznych momentów, w których byłem z siebie autentycznie dumny… Wszystko załamało się wraz z nadejściem stanu wojennego. Emigracja zabrała trzon specjalistów, na którym opierała się cała śląska klinika. Profesor podróżował wtedy po Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Austrii, Szwecji. I to właśnie Szwecję, wybitny mikrochirurg rozważał jako nowe miejsce do pracy, do życia. Wyjeżdżały tam tłumy, w kolejce na poranny prom musieli czekać już od godzin wieczornych. – Nie zdecydowaliśmy się jednak – mówi z zadowoleniem profesor. – Teraz każdy dorabia do tego ideologię, jednak nasza prawda była dość prozaiczna. W Polsce mieliśmy rodziców i poczucie zobowiązania. Poza tym byłem nadal mocno zaangażowany w działalność kliniki. Czułem, że jestem jej potrzebny. Jakoś nie potrafiłem zmotywować się do wyjazdu. Nie żałuję. Po 3 tygodniach wracali do Polski zupełnie pustym promem. Odejście ze śląskiej kliniki i podjęcie pracy w Warszawie profesor Szaflik wspomina jako dramatyczny moment w swoim życiu. Trafił do stolicy dzięki ogólnopolskiemu konkursowi na Kierownika Kliniki Okulistyki II Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej. – To była sławna i prestiżowa placówka, najważniejszy ośrodek przeszczepowy w Polsce. Jej twórcą był prof. Arkin, a jego następczynią prof. Trzcińska – Dąbrowska. To kolejne dwa portrety w gabinecie profesora Szaflika. – Ja interesowałem się wówczas przeszczepami, dlatego uznałem, że to miejsce dla mnie i dlatego zdecydowałem się złożyć tam aplikację. Ostatecznie konkurs wygrałem. Wszyscy, których wtedy znał i cenił, przychylni przyjaciele i znajomi mówili, że to nierozsądne i ryzykowne. – Wróżyli, że mnie zjedzą, mnie lekarza ze Śląska. Na szczęście tak się nie stało – wzdycha z ulgą profesor. Jednak dla rodziny Szaflików były to chwile trudne, zwłaszcza że przypadały na rok 1990 i zwłaszcza, że mikrochirurg zderzył się z różnicą pomiędzy swoim wyobrażeniem, a napotkaną w warszawskiej klinice rzeczywistością. – Jak na tamte czasy przyszedłem z niebywałego luksusu. Z oddziału, który sam stworzyłem od początku do końca, którego byłem ordynatorem – Górniczego Szpitala klinicznego w Sosnowcu, to było niebywałe miejsce. Wyposażenie, które udało mi się tam zdobyć tworzyło olbrzymie warunki i możliwości. W Warszawie było inaczej. Moc rozpamiętywania Decyzja o przeprowadzce do Warszawy była rozgrzewką przed śmiałymi decyzjami, które wkrótce stały się nieomal rutyną. Bo profesor nie boi się ryzyka. Od początku podejmował się operacji, które były w Polsce pionierskie i których odmawiali nie tylko polscy specjaliści. – Każdy z nas ma poczucie kompetencji, możliwości – tłumaczy prof. Szaflik. – Trzeba to szanować. Są jednak mikrochirurdzy, którzy wierzą, że przekroczenie pewnych zasad jest możliwe i że mają szansę zakończyć operację sukcesem. Ryzyko jest wtedy, kiedy istnieje alternatywa. To oznacza, że zawsze trzeba się zastanowić, czy podejmowane ryzyko jest warte straty. Powodzenie ryzykownej operacji zależy także od determinacji pacjenta, wiary w to, że zyska – dodaje. Profesor Szaflik uważa, że w zawodzie mikrochirurga nie każdy może być najlepszy. Jak sam mówi – trzeba mieć lekką rękę. Kiedy przyglądał się pracy stażystów, już po pierwszym asystowaniu był w stanie stwierdzić, czy ktoś będzie dobrym mikrochirurgiem. – To widać, po tym jak mocno trzyma skalpel, czy jest zdenerwowany, czy ma wyczucie, czy ręka chodzi lekko – mówi profesor. – Nie jestem w stanie tak po prostu tego wytłumaczyć. Niewątpliwie talent ma w tym fachu ogromne znaczenie. To jest rzemiosło. Sama deklaracja, że się chce to bardzo dużo, ale jednak odrobinę za mało. Profesor nieraz ponosił porażki i pamięta je wszystkie. Pamięta pacjentów, pamięta twarze. – Zdarzało się, że żałowałem decyzji, które podejmowałem. Rozpamiętuję takie przypadki długo, szukam błędu, zastanawiam się, czy nie mogłem zrobić czegoś inaczej. Wyciągam wnioski – mówi z powagą. Konfrontacji nie oczekuję Nie jest osobą porywczą, nie jest też oschły, o co często jest posądzany. Wielki optymista, dzięki temu łatwo wymazuje z pamięci złe wspomnienia. O najtrudniejszych momentach w życiu mówi niechętnie, ale przyznaje że było ich sporo. Żaden z nich nie spowodował, że postanowił porzucić swój fach. – Do tego potrzeba osoby o żywiołowych emocjach – tłumaczy profesor. – A ja jestem człowiekiem metodycznym. Nawet jeśli mam poczucie głębokiej krzywdy, zawsze potrafię powoli się odnieść, przemyśleć i nie wykonywać pochopnych ruchów – tłumaczy. Tak również było w chwili kiedy zarzucono mu oszustwo i zszargano opinię. Profesor niechętnie mówi o tym wprost, jednak w tonie jego głosu nie wyczuwam żalu. – Mój optymizm jest wrodzony – mówi. – Wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych, że nie ma sytuacji, których nie da się rozwiązać. Wierzę też, że jeśli jestem przekonany o tym, że mam rację i tej racji jestem wierny, to w ostatecznym rozrachunku, moje racje zwyciężą. Nie miałem żadnej satysfakcji. Jeśli ktoś kogoś niesłusznie pomówi, oskarży, a potem okaże się, że nie miał racji i za to nie odpowie, to trudno mówić o satysfakcji, zadośćuczynieniu. A urzędnicy, na różnym szczeblu w naszym kraju niestety nie odpowiadają za swoje działania, nawet jeśli wyrządziły olbrzymie straty. Nie muszą nawet przeprosić – ubolewa profesor. Konfrontacji nie oczekuje, a raczej przestał oczekiwać. Brak odpowiedzialności za słowa uważa jeden z największych wad w Polskiej demokracji. – To niesie za sobą olbrzymie szkody – dodaje. – To mnie przeraża. Założył prywatną klinikę, bo uważał to za najczystsze i najuczciwsze postępowanie. Nigdy nie ubiegał się o kontrakty dla swoich placówek, zarówno na Śląsku, jak i w Warszawie. – To, że ludzie tam przychodzą i operują się za pieniądze, to ich dobra wola – tłumaczy prof. Szaflik. – Nic nie poradzę, że komuś się to nie podoba, że ktoś chce do tego dorobić teorię. Nie mogę jednak pojąć dlaczego ktoś rozpowszechnia rzeczy nieprawdziwe. Jestem teraz wiceprzewodniczącym Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów. Tam często spotykam się z sytuacjami, w których pomawiani są ludzie, którzy osiągnęli wiele o coś, czego nie zrobili, albo co w rzeczywistości zupełnie inaczej wyglądało. To jest przykre, ale trzeba to sprawdzać, trzeba to wyjaśnić – podkreśla profesor. – Jeśli pomówienia okazują się nieprawdziwe, oznacza to, że powstały w wyniku czystej ludzkiej zawiści, nie z troski o naukę. Gdyby tak było, szanowałbym to i uważał za słuszne. Oszustwo uznałbym za naganne. Zgadzam się, że potrzebne jest ocenianie innych, zwłaszcza w nauce. Ale to musi być uczciwe – kończy zdecydowanie. Wieczny niedosyt Kiedy jest zły nie krzyczy, ludzie czytają z niego jak z otwartej książki. Swoją pracę odnajduje jako stresującą, dlatego szuka ujścia w pasji i zainteresowaniach, nie wyładowuje napięcia na innych. Przyroda jest mu wyjątkowo bliska, kocha las, zwierzęta, podróżuje, największe wrażenie zrobiło na nim Galapagos. Jednak zgodnie przyznaje, że to właśnie okulistyce bezsprzecznie poświęcił całe życie. Rodzina cierpliwie to znosi. – Żona chyba jest przyzwyczajona, mimo tego do dziś może nie do końca wszystko akceptuje – mówi z delikatnym uśmiechem. – Syn jest lekarzem, już profesorem okulistyki. Jest tak samo zaangażowany w to co robi, jak ja – dodaje z dumą profesor. Jak twierdzi, syna nie namawiał. – Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nie zdecydował się na medycynę. Nie angażowałem się w jego studia, syn sam o sobie decydował. Myślę, że jest zadowolony ze swojej decyzji – uśmiecha się. Profesor Szaflik zawsze ma niedosyt i poczucie, że mógł zrobić więcej. Jak sam mówi, nie wynika to z braku wiary w siebie, ale z przekonania, że doskonałość po prostu nie istnieje. Na pytanie czy ma jakieś niespełnione cele odpowiada, że nie uważa się za człowieka spełnionego lub takiego, który wszystko co chciał doprowadził do końca. – Mam nadzieję na spełnienie jeszcze kilku celów. Nadal jestem ciekaw okulistyki, życia, świata… – podkreśla. – Chociażby dziś, spotkałem się z amerykańskim naukowcem. Chcemy badać wpływ mechanizmów obronnych przeciw antybiotykom. Oko jest w tym przypadku niesamowicie ciekawym modelem. Dlatego chcemy to prześledzić – mówi z podekscytowaniem profesor. – Nie chcę jeszcze zwijać żagli – śmieje się. Na moje pytanie czy zbyt surowo się ocenia odpowiada: – Nie, ja naprawdę cenię sobie to, co osiągnąłem, jednakże czuję, że mogłem więcej. Ale na szczęście, na więcej mam jeszcze sporo siły.

Autorzy
Consultronix