Dostęp do zawartości strony jest możliwy tylko dla profesjonalistów związanych z medycyną lub obrotem wyrobami medycznymi.

Od zera do milionera

Autor:
Zbigniew Mazgaj

Wielce Szanowni Państwo!

Od pucybuta do milionera – to mit od dekad przyciągający przedsiębiorcze jednostki za Wielką Wodę, do kraju wolności i równych szans. Niektórym się powiodło, ale powiadam Wam, wszystko to mizeria wobec dokonań pewnego Japończyka o poetyckim imieniu Hiyoshi-maru (jap. Dar Słońca).

Przyszedł on na świat wiosną roku 1537, w środku epoki zwanej Sengoku-jidai (jap. era wojen ok. 1490 – 1573) w rodzinie ashigaru, jak nazywano lekkozbrojnych żołnierzy piechoty werbowanych spośród bezrolnych chłopów, biedoty, drobnych rzezimieszków i hołoty wszelkiej maści. Znani z kiepskiego wyszkolenia i fatalnego morale (dezercje i zdrady były wśród nich powszechne), stanowili jednak trzon każdej armii w tych czasach, gdyż byli po prostu tani. A czasy były rewolucyjne. Władcy feudalni, zwani daimyo, stali się tak potężni, że nie licząc się z shogunem i bakufu (rządem centralnym), walczyli o wpływy i ziemie rozrywając kraj na strzępy. Nędznie opłacani ashigaru dorabiali do żołdu łupiąc chłopów, ci zaś wzniecali rebelie zwane gekokujo (jap. mali obalają wielkich), mordując i plądrując majątki feudałów i świątyń. Te bynajmniej nie stały z boku, wystawiając oddziały złożone z shoei (jap. mnichów-wojowników), służebnych i czasami zwykłych bandytów, wspierały tych którzy obiecali więcej. W wojny wmieszały się nawet sekty religijne. Najgroźniejszą okazała się Ikko-Ikki, której świątobliwie czyści kapłani, w odróżnieniu od shoei, nie kalali rąk bronią. Nie musieli, bo tak otumanili wyznawców, że robili to za nich. Obrazu dopełniały grasujące po kraju bandy rozbójników, dezerterów i bezpańskich żołnierzy (po upadku daimyo samuraj winien popełnić seppuku – żywy był niegodny, zatem bezużyteczny).

Człowiek o proweniencji naszego bohatera nie miał łatwego życia, nie miał nawet nazwiska – to przysługiwało tylko szlachetnie urodzonym. Ale Hiyoshi-maru otrzymał od losu coś cenniejszego: inteligencję. Szybko pojął, że najbezpieczniejszą przystanią jest armia i zaciągnął się do oddziałów pana Nobunagi, głowy klanu Oda. Nie jest pewne czy kierowało nim fatum, czy polityczne wyrachowanie. Dosyć, że postawił na właściwego daimyo, to jeszcze wykorzystał szansę w pełni. Dzięki swym nieprzeciętnym przymiotom błyskawicznie awansował. Po dziesięciu latach był już głównodowodzącym generałem, szlachetnym Hashiba-no Hideyoshi. Kilka lat później wszedł do arystokracji zostając daimyo trzech dystryktów. Aż tu, pewnego czerwcowego dnia roku 1582, kontrolujący już połowę kraju dostojny Nobunaga został zamordowany przez własnych ludzi. Zważywszy na opinię rzeźnika, jaką cieszył się wśród współczesnych było to w zasadzie nieuniknione. Taka karma. Hideyoshi zareagował błyskawicznie: dopadł i wymordował zdrajców, zapewniając sobie tym szlachetnym czynem prawo do sukcesji w klanie Oda, co skrupulatnie wyegzekwował. Kontynuując politykę mentora, do roku 1590 zjednoczył kraj. Uznając status quo, Tenno (jap. Syn Niebios – oficjalny tytuł cesarza) nadał mu tytuły kanclerza i regenta oraz rodowe nazwisko Toyotomi, pod którym pan Hideyoshi przeszedł do historii, jako jedna z największych postaci w dziejach Japonii.

I to jest kariera! Od pariasa, do władcy absolutnego. Bez krewnych na stanowiskach i protekcji, w społeczeństwie, dla którego libertyńskie liberté, egalité, fraternité byłyby obrzydliwą herezją. Wyobrażacie sobie ashigaru bratającego się z Synem Niebios? Nie do pomyślenia! Nie to, co w naszym, cywilizowanym, systemie. Tylko kogóż on wynosi do władzy?

Tak, tak, Moiściewy! Miewam poważne wątpliwości czy nie zboczyliśmy z właściwej drogi.

Życzę Państwu wszystkiego dobrego…

Z.M.

P.S.

Toyotomi-no-Uji Hideyoshi zmarł śmiercią naturalną w roku 1598, pozostawiając nieletniego następcę. Wybuchła wojna o sukcesję, z której zwycięsko wyszedł z niej dawny rywal i towarzysz broni Hideyoshiego, Tokugawa-no-Uji Ieyasu. Założył on dynastię shogunów rządzącą niepodzielnie Japonią aż do roku 1868. Ale to już zupełnie inna historia.

Autorzy
Zbigniew Mazgaj

Consultronix