W dzień Bożego Narodzenia
Radość wszelkiego stworzenia,
A już naj-więcej chy-ba
Cie-szy się in-dyk i ry-ba.
(J.I. Sztaudynger)
Wielce Szanowni Państwo!
Przytoczona fraszka to nie jedyna zagwozdka związana z tym świętem. Boże Narodzenie pojawiło się w liturgii późno, bo dopiero w IV wieku. Najwyraźniej pierwsi chrześcijanie nie przywiązywali do niego wielkiej wagi o czym zresztą świadczą skąpe wzmianki pozostawione w Ewangeliach. Niemniej Dionizjusz Mniejszy, uczony mnich i Pater Ecclesiae w jednym, na ich podstawie wykalkulował, iż Chrystus przyszedł na świat 25 grudnia 753 roku, ab Urbe condita. Rok następny uznano więc uroczyście za rok pierwszy nowej, chrześcijańskiej ery. Tyle, że Dionizjusz się pomylił.
Zresztą trudno mu się dziwić, gdyż ss. Ewangeliści są nader lakoniczni. Mateusz wspomina jedynie, że Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, natomiast Łukasz powiada: W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. I to wszystko! Tyle, że Herodowi zmarło się w roku 4 p.n.e., zaś Kwiryniusz został legatem Syrii dopiero dwa lata po zarządzeniu spisu przez Augusta. Ot i mamy zgryz! Skąd więc niezachwiana pewność co do 25 grudnia?
Tu już nie było mowy o pomyłce! Boże Narodzenie zbiega się z dniem zimowego przesilenia, który – odkąd nauczyliśmy się rachować czas – symbolizował zwycięstwo Światła nad Ciemnością i fetowano go we wszystkich kulturach. W tym czasie obchodzono w Rzymie Brumalia i Saturanalia, które z czasem zlały się w trwające tydzień i bardzo lubiane święto o rodzinnym charakterze, podczas którego obdarowywano się prezentami, ucztowano, bawiono się i zawieszano wszelką działalność. Oktawian August skrócił święta do trzech dni, by państwo mogło jakoś funkcjonować, ale i tak większość świętowała po staremu. W dodatku po podbojach na wschodzie do Rzymu dotarł w I w n.e. kult Mitry. Czczony jako Sol Invictus zyskał on olbrzymią popularność wśród rzymskich elit, a zwłaszcza w legionach i szybko rozprzestrzenił się w całym Cesarstwie. Wreszcie Aurelian ogłosił 25 grudnia jako Dies Natali Solis Inviciti, słowem ustanowił dzień bożego narodzenia…
Przy tym Mitra był nietuzinkowym gościem. Powiadają, że narodził się ze skały i jako pierwsi cześć mu oddali pasterze. Nauczał, uzdrawiał, a na pewnym weselu przemienił wodę w wino. Przede wszystkim jednak zabił demona wcielonego w postać byka, odnosząc wszak śmiertelne rany. Pochowany w grocie, po trzech dniach zmartwychwstał, budząc panikę wśród strażników. Zanim zaś wstąpił do nieba jego najwierniejszy uczeń i przyjaciel zaparł się go trzykrotnie. A to nie wszystko! Mitra łączy się z Zaratusztrianizmem, religią państwową potężnego imperium Sasanidów. Jej centralną postacią jest Pan Światła Ahura Mazda, toczący odwieczną walkę ze Złym Duchem Angra Mainju. Ahura Mazda pozostając jednością ma wszak siedem emanacji, stanowiąc Świętą Siódemkę. Najważniejszą z nich jest Spenta Mainju, czyli… Duch Święty. Ludzkie duszyczki po śmierci trafiają zaś podług zasług do piekła, czyśćca lub nieba strzeżonego przez Mitrę. Ten pozbawiony nimbu boskości jest najważniejszym z grona Spenta Jaza (świętych). Wszetecznik Angra ainju nie ma emanacji, dysponuje jednak kohortami Dewów (demonów), do których zaliczane są wszelkie obce bóstwa. Brzmi znajomo? Oczywiście! Wszak współczesny Judaizm ukształtował się w mateczniku owych kultów podczas „niewoli babilońskiej”.
Tak, tak Moiściewy! Oto mój ogląd historii 25 grudnia. Jednakowoż niezależnie czy i co tego dnia świętujecie, niechaj Wam gwiazdka pomyślności niezmiennie jaśnieje.
Drukuj artykuł Udostępnij:
Udostępnij
Ostatnio opublikowane artykuły w kategorii Kultura i nauka:
FUNDACJA WHY NOT to grupa osób, która od listopada 2020 roku chce w sposób zorganizowany nieść POMOC, nieograniczoną szablonami, układami, granicami, przyzwyczajeniami. Rok 2020 był zaskakujący, zmieniający świat i społeczeństwa. Wirus SARS-CoV-2 szalał z niespotykaną siłą, dewastując życie na całym świecie. Rok 2022 to rozpoczęcie militarnej napaści na Ukrainę wywołującej ogólnoświatowy kryzys energetyczny. Nie zapominamy o ciągłym niszczeniu środowiska naturalnego przez rozwijający się przemysł. Chcemy POMAGAĆ! Wiemy, że tej pomocy będzie potrzebował niejeden z nas, a także środowisko naturalne. Dlatego w tym artykule chciałbym się skupić na naszych projektach środowiskowych. To, że ochrona środowiska naturalnego w Polsce jest tematem ze wszech miar trudnym, wie każdy z nas. Odczuwamy to na „własnej skórze”. Moim zdaniem, powodów takiego stanu jest mnóstwo: brak pomysłu na czystą Polskę, brak realnych programów ochrony środowiska naturalnego, rabunkowa gospodarka wydobywcza, słabo kontrolowany rozwój przemysłu, brutalna wycinka drzew (nawet w parkach narodowych), populizm, brak środków finansowych na ochronę środowiska (ale, czy na pewno?). Można by tak wymieniać bez końca…
Krzysztof Smolarski: Profesor Tadeusz Krwawicz ma swoją ulicę w Lublinie, a ostatnio skwerem uhonorowano, jako chyba drugiego w historii, polskiego okulistę prof. Józefa Kałużnego. To znaczy, że Ojciec był w Bydgoszczy ważną osobą i to nie tylko przez wzgląd na okulistykę.
Bartłomiej Kałużny: To prawda. Myślę, że duże znaczenie miało też to, że był mocno zaangażowany w rozwój Collegium Medicum im. Ludwika Rydygiera (wtedy Akademii Medycznej) w Bydgoszczy. W uczelni pełnił funkcje prodziekana, później dziekana, aż w końcu przez dwie kadencje był rektorem. Z pewnością z punktu widzenia miasta była to bardzo ważna część działalności. Druga rzecz, to fakt, że Ojciec był niewątpliwie osobą towarzyską i lubianą. Nadal wielu Jego dawnych kolegów i przyjaciół pełni różne funkcje w mieście i działa na bydgoskich uczelniach.
Mam krew w głowie. Tak o tym mówię. Na co moja terapeutka: „Co pan opowiada – wszyscy mają krew w głowie. Proszę mówić, mam krwiaka. To robi wrażenie.” Tak. Po wylewie – mój był krwotoczny – mam krew w głowie. To znaczy mam krwiaka. Byłem już dwa razy na tomografii i on tam dalej jest. Na razie się nie zmniejsza. Nie mogę latać samolotem, jeździć na nartach, ani chodzić po górach. Czyli z przyjemności została mi jazda samochodem (całe szczęście!). Jak napisałem powyżej mam terapeutkę, jeszcze mam logopedkę i chodzę czasami do psychiatry. Czyli zamiast latania samolotem mam terapeutkę, zamiast jazdy na nartach mam logopedkę, a zamiast chodzenia po górach mam wizyty u psychiatry.
W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”.
W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”.