Zwykle przed Bożym Narodzeniem zastanawiamy się – jak przeżyć Święta?
Ja wolałbym jednak postawić w końcu pytanie inne – po co święta? Nie tylko te, bożonarodzeniowe, ale w ogóle – po co Polakom święta?
Tak, święta są konieczne. Kiedy niedawno w sobotni poranek wylądowałem w Jerozolimie, zachwyciła mnie cisza szabatu. Słońce lekko grzało, ptaki śpiewały i słychać było wręcz szelest liści. Co tydzień Izraelczycy – w szczególności żydowscy mieszkańcy Jerozolimy (gdzie właściwie wszystko zamiera), i to niezależnie od tego czy bardzo wierzący, czy tylko wierzący z racji swej kultury – wyciszają się, siadają do piątkowej kolacji z rodziną i przez 24 godziny w spokoju przeżywają świat. My też potrzebujemy takich dni – stąd 12 dni świątecznych w roku, kiedy właściwie wszystko zamiera, to rzecz doskonała.
Ale czy to znaczy, że każde święto jest nam potrzebne?
Pomijam oczywiste wielkie święta kościelne, którym towarzyszy (przynamniej większości Polaków) jednak coś więcej niż tylko wolny czas i relaks.
Ale już na przykład – czy winniśmy czcić – panie niech nie słuchają – Dzień Niepodległości, 11 listopada?
Nie oburzajmy się, tylko najpierw pomyślmy: zimno, ponuro, wszystko jeszcze w cieniu niedawnych Zaduszek. A czczony czas w dodatku zbyt odległy… Równie dobrze można by czcić wybuch Powstania Kościuszkowskiego lub Unię Lubelską. No i przede wszystkim – obarczony przez nas taką nadętością i powagą, która nie tylko nie jest zrozumiała i nie przyciąga ludzi do tego święta emocjonalnie, ale wręcz – odpycha od niego.
Z drugiej strony – co rusz ktoś próbuje w Polsce wprowadzić jakieś Święto. Jedne zrozumiałe – jak choćby dzień najnowszego zwycięstwa Polaków, i to zwycięstwa bezkrwawego czyli rocznica zwycięskich dla Solidarności wyborów czerwcowych w 1989. Inne – z winy PRL wyrugowane ze zbiorowej pamięci i zapomniane – jak Święto Trzech Króli. Jeszcze inne – raczej absurdalne: jak na przykład chęć wprowadzenia państwowego blichtru w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, które jako żywo nie tylko jest bitwą przegraną z kretesem, nie i decyzją dyskusyjną, która przyniosła hekatombę warszawiaków… Więc czcić to, że wylaliśmy morze krwi?
I tu chyba zaczyna się problem: w naszym podejściu do świętowania. Większość świąt polityczno-historycznych miała swój głęboki sens w czasach utraty suwerenności. Wiele pełni do dziś rolę czegoś w rodzaju leku psychoterapeutycznego. Taki 11 listopada czy 3 maja to tak naprawdę była okazja do pokazania komuchom, co się o nich myśli. Ale dlaczego do dzisiaj w Święto Niepodległości widzimy tylko ponurych polityków składających wieńce i podstarzałych aktorów udających Piłsudskiego? Gdzie te roje grilujących lub po prostu bawiących się obywateli? Ktoś się cieszy tego dnia lub coś przeżywa? Ważne – można odpocząć. Ale wszak można też odpocząć innego dnia.
Z kolei Święto Konstytucji 3 Maja to druga skrajność – właściwie nikt nie zwraca uwagi na historię i aspekt edukacyjny, ale cieszy się z wolnych dni długiego weekendu i – często – jakże ważnych pierwszych ciepłych dni…
Tak, niech święto będzie wypoczynkiem. Niech będzie okazją do rozmów i spotkań z bliskimi. Ale niech wreszcie będzie dniem radości i wpisuje się w naturalny bieg roku. Słowem – może czas na to, aby niektóre święta zacząć likwidować? A jakie ustanowić w zamian – to już inna sprawa.
Drukuj artykuł Udostępnij:
Udostępnij
Ostatnio opublikowane artykuły w kategorii Kultura i nauka:
FUNDACJA WHY NOT to grupa osób, która od listopada 2020 roku chce w sposób zorganizowany nieść POMOC, nieograniczoną szablonami, układami, granicami, przyzwyczajeniami. Rok 2020 był zaskakujący, zmieniający świat i społeczeństwa. Wirus SARS-CoV-2 szalał z niespotykaną siłą, dewastując życie na całym świecie. Rok 2022 to rozpoczęcie militarnej napaści na Ukrainę wywołującej ogólnoświatowy kryzys energetyczny. Nie zapominamy o ciągłym niszczeniu środowiska naturalnego przez rozwijający się przemysł. Chcemy POMAGAĆ! Wiemy, że tej pomocy będzie potrzebował niejeden z nas, a także środowisko naturalne. Dlatego w tym artykule chciałbym się skupić na naszych projektach środowiskowych. To, że ochrona środowiska naturalnego w Polsce jest tematem ze wszech miar trudnym, wie każdy z nas. Odczuwamy to na „własnej skórze”. Moim zdaniem, powodów takiego stanu jest mnóstwo: brak pomysłu na czystą Polskę, brak realnych programów ochrony środowiska naturalnego, rabunkowa gospodarka wydobywcza, słabo kontrolowany rozwój przemysłu, brutalna wycinka drzew (nawet w parkach narodowych), populizm, brak środków finansowych na ochronę środowiska (ale, czy na pewno?). Można by tak wymieniać bez końca…
Krzysztof Smolarski: Profesor Tadeusz Krwawicz ma swoją ulicę w Lublinie, a ostatnio skwerem uhonorowano, jako chyba drugiego w historii, polskiego okulistę prof. Józefa Kałużnego. To znaczy, że Ojciec był w Bydgoszczy ważną osobą i to nie tylko przez wzgląd na okulistykę.
Bartłomiej Kałużny: To prawda. Myślę, że duże znaczenie miało też to, że był mocno zaangażowany w rozwój Collegium Medicum im. Ludwika Rydygiera (wtedy Akademii Medycznej) w Bydgoszczy. W uczelni pełnił funkcje prodziekana, później dziekana, aż w końcu przez dwie kadencje był rektorem. Z pewnością z punktu widzenia miasta była to bardzo ważna część działalności. Druga rzecz, to fakt, że Ojciec był niewątpliwie osobą towarzyską i lubianą. Nadal wielu Jego dawnych kolegów i przyjaciół pełni różne funkcje w mieście i działa na bydgoskich uczelniach.
Mam krew w głowie. Tak o tym mówię. Na co moja terapeutka: „Co pan opowiada – wszyscy mają krew w głowie. Proszę mówić, mam krwiaka. To robi wrażenie.” Tak. Po wylewie – mój był krwotoczny – mam krew w głowie. To znaczy mam krwiaka. Byłem już dwa razy na tomografii i on tam dalej jest. Na razie się nie zmniejsza. Nie mogę latać samolotem, jeździć na nartach, ani chodzić po górach. Czyli z przyjemności została mi jazda samochodem (całe szczęście!). Jak napisałem powyżej mam terapeutkę, jeszcze mam logopedkę i chodzę czasami do psychiatry. Czyli zamiast latania samolotem mam terapeutkę, zamiast jazdy na nartach mam logopedkę, a zamiast chodzenia po górach mam wizyty u psychiatry.
W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”.
W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”.