Kraj kwitnącej wiśni…a gdyby tak zwiedzić cały świat…

Kategoria: Kultura i nauka Artykuł opublikowano w CX News nr 1/61/2018

Gdybym miał jednym słowem opisać, co warto zobaczyć w Japonii - powiedziałbym wszystko. Zachwyca, szokuje, inspiruje, szkoda więc czasu na to, by wymieniać atrakcje turystyczne. Przybliżę to co nietypowe i co mnie zaskoczyło.
 
Fot. 1. Zamek Matsumoto, zwany Zamkiem Kruków 
 
Wstyd Szwajcara 
Stolica Japonii - Tokio, które zamieszkuje ponad 13 milionów ludzi jest jednym z największych miast na świecie. Obszar metropolitalny, zwany Wielkim Tokio ma populację równą ilości mieszkańców Polski. Mówimy tutaj o najbardziej zurbanizowanym regionie Ziemi. Dlatego też, kiedy po raz pierwszy wszedłem na stację kolei miejskiej ogarnął mnie lekki niepokój. Jak wsiąść do właściwego pociągu w kraju, w którym używa się trzech różnych alfabetów z czego, każdy ma co najmniej 200 znaków niczym nie przypominających znanych nam liter. Transport publiczny jest tam tak perfekcyjnie zorganizowany, że nawet dziecko nie byłoby w stanie pomylić swojej kolejki. Już po pierwszej podróży japońską komunikacją doszedłem do wniosku, że przysłowiowy szwajcarski zegarek można byłoby spokojnie zastąpić powiedzeniem „chodzi jak japońska kolej”. Kolej, którą dziennie w samej stolicy przemieszcza się 8 milionów Japończyków.

Sushi PR 
Pierwszym skojarzeniem japońskiej kuchni jest sushi, na które skusiłem się tylko raz. Natomiast przez dziesięć kolejnych dni codziennie jadłem różne potrawy. Żadnej z nich nigdy wcześniej nie próbowałem i wciąż większości ich nazw nie potrafię wypowiedzieć. Ze względu na bariery językowe dania głównie wybierałem na podstawie oceny wizualnej, zdarzało się nawet, że po spożyciu posiłku nie do końca potrafiłem odgadnąć co zjadłem.
 
Fot. 2. Jedno z wielu dań kuchni japońskiej
 

Ukłon samuraja 
Jak zapewne Państwo wiedzą w Japonii wizytówki podaje się dwoma rękami, obraźliwe jest publiczne siąkanie nosa, a Japończycy na powitanie kłaniają się zamiast uścisnąć dłoń. Na miejscu przekonałem się, że jest tam znacznie więcej ciekawych i zaskakujących zwyczajów. Prosty przykład to remont chodnika. Obok robotników pracujących w zawrotnym tempie, stał zastęp pomocników, którzy w nieustającym ukłonie przepraszali przechodniów za utrudnienia, informowali o postępie prac i prosili o wybaczenie, za niedogodność jaką było przejście na drugą stronę ulicy. Tego typu sytuacje spotykałem częściej i zawsze towarzyszyły im ukłony i grzeczne przeprosiny.

Między tradycją a awangardą 
Na tokijskiej ulicy dominują garnitury, ilość mężczyzn będących pod krawatem jest zadziwiająca. Jednak wystarczy przejechać jedną dzielnicę dalej do Harajuku, by przeciętny Japończyk zmienił się z pracownika korporacji w postać z mangi. Mnogość kolorów, krojów i akcesoriów jest nieskończona. Prawdziwą wisienką na torcie są tradycyjnie ubrane kobiety w kolorowe, aksamitne kimona z krwawo-czerwonymi ustami. Natomiast turyści na ulicy, w porównaniu do tubylców, są zupełnie odmienni.

Za papierową kurtyną 
Japonia to zderzenie dwóch światów - nowoczesności z tradycją. To od turysty zależy, czy zatrzyma się w hotelu europejskim, czy w stylizowanym obiekcie np. na Czarodziejki z księżyca, Muminki, bądź inspirowanym inną popularną kreskówką. Są też hotele futurystyczne, hotele kapsułowe oraz miejsca tradycyjne. Te ostatnie, to według mnie najciekawszy wybór. W takim typowym japońskim obiekcie śpi się na podłodze, a konkretniej na futon czyli japońskim materacu. Do pokoju wchodzi się przez Schoji, czyli przesuwane drzwi zrobione z cienkich listewek. Zamiast brać prysznic w hotelowym pokoju, należy ubrać kimono i japonki, a następnie udać się do Sento – wspólnej łaźni, gdzie po wymyciu całego ciała można odprężyć się w gorącym źródle.

Japonię warto odwiedzić dla doświadczenia jej odmienności kulturowej. Bez względu na to jakie atrakcje turystyczne zobaczymy i do których miejsc się udamy, będzie to niesamowite przeżycie. Ten kraj polecam przede wszystkim osobom otwartym na nowości, podróżnikom poszukującym eksperymentów nie tylko kulinarnych. Szczególnie warto wybrać się tam w okresie Sakury, czyli kwitnienia wiśni, wówczas cały kraj tonie w bladoróżowych kwiatach.



Ostatnio opublikowane artykuły w kategorii Kultura i nauka:

Odra - temat tabu?

FUNDACJA WHY NOT to grupa osób, która od listopada 2020 roku chce w sposób zorganizowany nieść POMOC, nieograniczoną szablonami, układami, granicami, przyzwyczajeniami. Rok 2020 był zaskakujący, zmieniający świat i społeczeństwa. Wirus SARS-CoV-2 szalał z niespotykaną siłą, dewastując życie na całym świecie. Rok 2022 to rozpoczęcie militarnej napaści na Ukrainę wywołującej ogólnoświatowy kryzys energetyczny. Nie zapominamy o ciągłym niszczeniu środowiska naturalnego przez rozwijający się przemysł. Chcemy POMAGAĆ! Wiemy, że tej pomocy będzie potrzebował niejeden z nas, a także środowisko naturalne. Dlatego w tym artykule chciałbym się skupić na naszych projektach środowiskowych. To, że ochrona środowiska naturalnego w Polsce jest tematem ze wszech miar trudnym, wie każdy z nas. Odczuwamy to na „własnej skórze”. Moim zdaniem, powodów takiego stanu jest mnóstwo: brak pomysłu na czystą Polskę, brak realnych programów ochrony środowiska naturalnego, rabunkowa gospodarka wydobywcza, słabo kontrolowany rozwój przemysłu, brutalna wycinka drzew (nawet w parkach narodowych), populizm, brak środków finansowych na ochronę środowiska (ale, czy na pewno?). Można by tak wymieniać bez końca…

Człowiek renesansu, dżentelmen polskiej okulistyki. Wspomnienie prof. Józefa Kałużnego

Krzysztof Smolarski: Profesor Tadeusz Krwawicz ma swoją ulicę w Lublinie, a ostatnio skwerem uhonorowano, jako chyba drugiego w historii, polskiego okulistę prof. Józefa Kałużnego. To znaczy, że Ojciec był w Bydgoszczy ważną osobą i to nie tylko przez wzgląd na okulistykę.
Bartłomiej Kałużny: To prawda. Myślę, że duże znaczenie miało też to, że był mocno zaangażowany w rozwój Collegium Medicum im. Ludwika Rydygiera (wtedy Akademii Medycznej) w Bydgoszczy. W uczelni pełnił funkcje prodziekana, później dziekana, aż w końcu przez dwie kadencje był rektorem. Z pewnością z punktu widzenia miasta była to bardzo ważna część działalności. Druga rzecz, to fakt, że Ojciec był niewątpliwie osobą towarzyską i lubianą. Nadal wielu Jego dawnych kolegów i przyjaciół pełni różne funkcje w mieście i działa na bydgoskich uczelniach. 

Mam krew w głowie. Cykl felietonów

Mam krew w głowie. Tak o tym mówię. Na co moja terapeutka: „Co pan opowiada – wszyscy mają krew w głowie. Proszę mówić, mam krwiaka. To robi wrażenie.” Tak. Po wylewie – mój był krwotoczny – mam krew w głowie. To znaczy mam krwiaka. Byłem już dwa razy na tomografii i on tam dalej jest. Na razie się nie zmniejsza. Nie mogę latać samolotem, jeździć na nartach, ani chodzić po górach. Czyli z przyjemności została mi jazda samochodem (całe szczęście!). Jak napisałem powyżej mam terapeutkę, jeszcze mam logopedkę i chodzę czasami do psychiatry. Czyli zamiast latania samolotem mam terapeutkę, zamiast jazdy na nartach mam logopedkę, a zamiast chodzenia po górach mam wizyty u psychiatry. 

Nasz brat kryzys… Cykl felietonów

W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”. 

Wielce Szanowni Państwo!

W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”.