Dostęp do zawartości strony jest możliwy tylko dla profesjonalistów związanych z medycyną lub obrotem wyrobami medycznymi.

Moje potyczki z cenzurą

Autor:
Krzysztof Piasecki

Za komuny cenzury oficjalnie nie było. Był Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk. Każdy tekst trzeba było tam zanosić, a jeśli miał być wykonywany publicznie robiło się pokaz dla cenzora, bo przecież czasem gest może być ważniejszy niż słowo. Kiedy debiutowałem z kolegą założyliśmy duet o nazwie, specjalnie pretensjonalnej, Brylantowe Spinki. Dostaliśmy zgodę cenzury na występ na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie. Byliśmy z Wrocławia. Dostaliśmy Grand Prix tego festiwalu pierwszy raz w jego historii. Wykonywaliśmy pieśń częściowo improwizowaną z tekstem dość satyrycznym. Jedną z osób, która widziała nas, będąc członkiem jury, była Olga Lipińska. Wkrótce potem reżyserowała we Wrocławiu koncert z okazji którejś rocznicy Gazety Robotniczej organu Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Zaprosiła nas do tego koncertu. Nikt o cenzurę nas nie pytał, bo wiadomo było, że przecież dostaliśmy w Krakowie Grand Prix to musieliśmy mieć tekst ocenzurowany. Na widowni cała wierchuszka dolnośląskiego PZPR. Kiedy zaśpiewaliśmy „dawniej w Turoszowie i okolicach nie było mieszkań dla biedoty, a dziś… nie ma biedoty i problem mieszkaniowy został rozwiązany, dawniej w Turoszowie i okolicach nie mieliśmy ruchu turystycznego a dziś mamy… wtorek”. Podobno pierwszy sekretarz PZPR skrzywił się. To wystarczyło. Zaczęto szukać ocenzurowanego tekstu, którego nie było. Dostaliśmy zakaz występów w województwie wrocławskim czyli naszym. Na samym starcie! Następnego dnia mieliśmy występować w telewizji Wrocław na żywo. Program był zatytułowany „Brylantowe Spinki”. I odbył się. Bez nas. Jan Pietrzak, który był szefem literackim Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu (też nas widział w Krakowie), stanął na głowie byśmy w tym festiwalu wzięli udział w koncercie debiutów. Powiedział nam, że nie będzie nas z powodów cenzuralnych w telewizji, ale wywalczył byśmy w ogóle w tym koncercie byli. Wówczas nie było bezpośredniej transmisji w TV. Była z opóźnieniem. Żeby można było zmontować. Niestety (ale nie dla nas), pierwszy raz miano pokazać na wizji jak jurorzy głosują. I klops. Dostaliśmy mnóstwo punktów i znaleźliśmy się na tablicy w pierwszej piątce. I do końca koncertu nie spadliśmy. Ale przecież nas w tym koncercie nie było! Więc musieli wyciąć wszystkie obrazy tablicy wyników, bo na niej widniały Brylantowe Spinki, które nie występowały! Nie mogli wyciąć tylko finału. I na finał pokazali się wszyscy wykonawcy, a my w pierwszym rzędzie! Pewnie nikt na to nie zwrócił uwagi, że z przodu stoi dwóch facetów, którzy w koncercie nie brali udziału, ale dla nas była to frajda. Po jakimś czasie nas odwieszono, ale cenzura była już na nas uczulona. Cenzorzy byli różni. Pani we Wrocławiu potrafiła powiedzieć po przeczytaniu tekstu „ja to rozumiem tak – tu podawała swoją interpretację – jeśli pan mi potrafi podać inną interpretację mającą sens, ja to puszczę”. Podobnie było w Krakowie. Można było z nimi dyskutować. Jeśli gdzieś w Polsce jakiś tekst został zatrzymany rozsyłano informację o tym po całym kraju z zaleceniem, by tego tekstu, broń Boże, nigdzie nie dopuszczać do publikacji. W naszym kabarecie mój przyjaciel Stanisław mówił tekst mniej więcej taki „żyjemy w epoce satyryzmu, a wkrótce będziemy żyli w epoce komizmu”, była to oczywiście aluzja do komunizmu. I pani w Krakowie nam to puściła. Do momentu kiedy inny kabaret nie splagiatował nas mówiąc ten tekst w Koszalinie. I wykreślono to nam i im. A na przykład w Białymstoku w pierwszym rzędzie siedział cenzor z egzemplarzem na kolanach i sprawdzał czy mówimy dokładnie tak jak było napisane. Nie mówiliśmy. Zerwał naszą trasę. W Koszalinie był przegląd kabaretów. Jeden z kabaretów miał wierszyk kończący każdą zwrotkę słowami „Huta Bieruta”. Miał się odbyć koncert laureatów. Byłem jego reżyserem (to mocno przerysowane określenie). Wezwał mnie cenzor i powiedział, że nie może paść słowo „Bierut”, ale on wymyślił, że mogą mówić Huta Boruta. „Wie pan” – ja do niego – oni są laureatami i część publiczności mogła słyszeć ten wierszyk zakończony słowami Huta Bieruta. Może reagować. „Co wtedy?”. „Od publiczności jest milicja” – odparł. Jest występ tego kabaretu. Po zakończeniu pierwszej zwrotki słowami „Huta Boruta” na widowni poruszenie. Po drugiej zwrotce część publiczności krzyczy Huta Bieruta. Po czwartej zwrotce cały amfiteatr ryczy „Huta Bieruta”. Patrzę na cenzora siedzącego w pierwszym rzędzie. Pokazuje mi uniesionego do góry kciuka. Udało nam się! Tak też bywało. Kiedyś miałem spotkanie z najwyższym urzędnikiem studenckim we Wrocławiu. To był przewodniczący rady okręgowej SZSP. Taki działacz studencki, był równocześnie członkiem komitetu wojewódzkiego PZPR. Zaczął tak: „polecono mi przeprowadzić z tobą rozmowę. Ty tak śpiewasz te piosenki, to o co ci właściwie chodzi?”. „Chcę ludzi pobudzić do myślenia”. „A… do myślenia powiadasz. A o czym oni mają myśleć?”. „To już ich prywatna sprawa” – odpowiedziałem. Na co działacz „widzisz do tego właśnie nie możemy dopuścić. Nie, wiesz satyra jest potrzebna. Ale konstruktywna. Wczoraj powiedziałeś na występie, że tu u nas jest brudno”. Na to ja: „a było brudno?”. I on: „no było, ale trzeba dodać, że wczoraj było czysto, ile nas kosztowało żeby w ogóle to miejsce było… a nie tak jak kiedyś… Dlaczego ja to opowiadam dziś? Czy ja wiem?

Autorzy
Krzysztof Piasecki