Dostęp do zawartości strony jest możliwy tylko dla profesjonalistów związanych z medycyną lub obrotem wyrobami medycznymi.

Najpiękniejsze polski słowo?

Autor:
Witold Bereś

Gazeta Wyborcza uruchomiła w wakacje niezwykły projekt: przegląd najpiękniejszych polskich słów. Rzecz fascynująca. Czegóż my tam nie mamy!

Marek Kondrat zgłosił „dupę”, Claudia Florea z Rumunii, doktorantka polonistyki, – „policzek”, a Ewa Bem „przepióreczkę”. Tomaszowi Jastrunowi najpiękniej brzmi „czułość”. Michała Ogórka zachwyca „poniekąd”. Dla Krzysztofa Skiby będzie to „obiad”. Za to gracze w słówka, zwani u nas obrzydliwie scrabblistami, mają słówko, które przydaje się do wszystkiego: „Polanie”.

Jest polityczno-obyczajowa poprawność: tęsknota, matka, ojczyzna, honor, dobroć, Solidarność, szczęście, Dzieciątko.

Jest poezja in statu nascendi :). Westchnienie. Widnokrąg. Ukojenie. Marność i próżnowanie. Czułość. Jabłuszko. Kołysanka. Pierzyna. Niezapominajka. Przepióreczka. Filiżanka. Subtelny. Nastrój. Ruczaj.

Jest ogromny wkład słów zapomnianych lub staropolskich. Ździebko. Feblik (skłonność, słabość do kogoś, czegoś). Chętka. Birbant (jako utracjusz, hulaka, lekkoduch, ale ładniej brzmiący). Emablować. Fintifluszki (drobiazgi niekoniecznie potrzebne). Pantałyk (jak pisał czytelnik „Gazety”: „Polaka można zbić z pantałyku: jak nie knutem, to hakenkrojcem). Urwipołeć. Lafirynda (uwaga: świetnie oddaje wulgarność, wulgarnym nie będąc!)

Są słówka dziwaczne lekko. Gzik – ser biały z pieprzem, solą i cebulą, dodatek do ziemniaków, z Poznańskiego.

Są słowa dziwaczne, zważywszy na kontekst, a ciekawe. Ot, choćby, „cielęcina”.

Zaskakujące i właściwie nie mające swego obcojęzycznego odpowiednika – jak choćby „trudno” – w sensie: „w porządku”. („Nie udało się! Trudno, spróbujemy jeszcze raz”).

Są słowa pochodzące z nowej epoki. Spoko. Przekręty. Wuwuzela. Myk (w sensie „tu jest taki myk”). Masakra. Dyplomatołek (copyright by prof. Bartoszewski).

Ale nie czarujmy się, te słowa to tylko część polszczyzny. To jak w anegdocie opowiadanej przez Antoniego Słonimskiego, który przetestował znajomą Amerykankę na okoliczność piękna naszego języka. Najpierw było zdanie „hulali po polu i pili kakao”, przy którym obywatelka USA się popłakała z estetycznego wzruszenia. A potem przyszła klasyczna zabawa ze Szczebrzeszynem i tym chrząszczem, i tak nastąpił koniec znajomości.

Więc proponowałbym by nie nurzać się w odmętach kremu, tylko rzucić okiem na polszczyznę, którą słyszymy, czujemy i widzimy codziennie.

I nie chodzi mi tutaj o banalne słowa na „ch”, „p”, czy słowo-przecinek „kur…”, z którym na ustach giną piloci.

O dizajn. Menadżera. Biznesmena. O pi-ar. I masę paskudnych, nawet nie dość poprawnie spolonizowanych anglicyzmów.

Bo tak naprawdę niezwykła zabawa „Wyborczej” mówi przede wszystkim o nas samych.

Ja więc zachwycam się słowem „załatwić” (coś). Spróbujcie znaleźć dla niego angielski synonim. Nie, to nie jest „to fix”. Chodzi bowiem o załatwienie czegoś, co ci się należy i jest jak najbardziej legalne, a jednak – bez znajomości – szans nie ma.

To dlatego nieoceniony Słonimski lubił powtarzać „Sitwo – ojczyzno moja!”.

Autorzy
Witold Bereś