Dostęp do zawartości strony jest możliwy tylko dla profesjonalistów związanych z medycyną lub obrotem wyrobami medycznymi.

Paul Anka, Beatlesi, The Rolling Stones i inne gwiazdy

Autor:
Wojciech Mann

Wojciech Mann o tym, jak nie został saksofonistą: „Moje zainteresowanie muzyką spowodowało, że – w dużej mierze pod moim wpływem – w liceum zaczęła tworzyć się grupa, głównie chłopaków, podobnie jak ja zakręconych na punkcie rock & rolla. Wymienialiśmy się naszą skromną wiedzą, wrażeniami z nasłuchu radia Luxemburg oraz opiniami o wykonawcach”.

„Byliśmy przeciwieństwem dziewcząt, a jednak zwabiliśmy gwiaz-dorów na prywatkę” – pisze WOJCIECH MANN, najpopularniejszy polski dziennikarz, w autobiografcznej książce RockMann

Pops Fan Club Moja działalność światowa nie była wyłącznie papierowa. Robiłem klubowi piar (PR), zawiadamiając o jego istnieniu redakcje brytyjskich pism muzycznych i znane mi osoby mieszkające na Wyspach Brytyjskich. Największym sukcesem było pozyskanie disc jockeya Jimmy’ego Savile’a jako członka honorowego naszego klubu. Nie ukrywam, że jedną z wielu atrakcji posiadania klubu była możliwość używania pieczątki. Chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że w latach sześćdziesiątych demokracja ludowa i wytworzona przez nią zupełnie nowa klasa ludowych biurokratów żyły w permanentnym przeświadczeniu, że to wszystko, co nie ma pieczątki, jest nieważne, a nawet nie istnieje. Wymyśliliśmy więc z Andrzejem klub o bardzo niepolitycznej, bo brzmiącej z angielska nazwie Pops Fan Club. Jako że była to inicjatywa dzika i spontaniczna, wszystkie dalsze nasze działania szły drogą nieformalną, a tym samym nielegalną. To jeszcze bardziej motywowało nas do działania. Informacje o istnieniu naszego klubu rozchodziły się pocztą pantofową. Atmosfera była fantastyczna. Ludzie przynosili swoje skarby, aby się nimi pochwalić lub wymieniać. Działalność wywrotowaIdylla trwała do czasu. Moment przełomowy nadszedł w dniu, w którym naszym klubem zainteresowały się władze szkoły. Urzędnikom udającym pedagogów nie mieściło się w głowie, że może istnieć coś takiego jak spontanicznie powołany klub bez właściwych papierów, zezwoleń i kontroli. Zostaliśmy wezwani na rozmowę do dyrektora szkoły. Chcąc zniwelować choćby w części grożące nam tragiczne konsekwencje takiej działalności, pan dyrektor zaproponował nam poddanie się kontroli i przyjęcie patronatu Związku Młodzieży Socjalistycznej. Odpowiedzieliśmy na tę propozycję negatywnie, tym bardziej, że pan dyrektor bardzo grubymi nićmi szył swoją intrygę, podlizując się nam niezdarnie i twierdząc, że on sam też czasem lubi posłuchać „bugi wugi”. Spotkawszy się z naszą odmową, trochę się chyba pogubił, bo skoro formalnie klub nie istniał, to nie można było go zdelegalizować.

Tajemniczy festiwal

Jednym z najbardziej spektakularnych wyczynów klubowych był nasz występ w Sali Kongresowej podczas koncertu Paula Anki w 1963 roku. Paru najaktywniejszych członków klubu postanowiło publicznie zamanifestować swą organizacyjną przynależność. W tym celu matki i siostry zainteresowanych zajęły się naszywaniem na ich pseudojeansowe kurteczki wyciętych z prześcieradeł liter układających się na plecach w napis, Pops Fan Club. Paul Anka zauważył jednego z tańczących pod sceną klubowiczów, dzięki czemu świadomość istnienia naszej organizacji przekroczyła granice Starego Kontynentu.

Pagart organizuje nam taniec z gwiazdamiPagart był frmą wszechwładną, czyli po prostu monopolistą. Bez Pagartu nikt nie mógł wyjechać na zagraniczny kontrakt. A także nikt z zagranicy nie mógł wystąpić w Polsce. Jedną z osób kierujących frmą był człowiek legenda, Władysław Jakubowski. Mieliśmy wraz z Andrzejem dostąpić zaszczytu audiencji w Pagarcie. Dyrektor Jakubowski popatrzył na nas przez swoje bardzo grube szkła i powiedział: „Napiszcie no mi, kogo by tu warto sprowadzić”. Redaktor Perlman wręczył nam świstek papieru – na nim, po krótkiej konsultacji z prezesem na całą Polskę, prezes na cały świat napisał kilka najważniejszych nazw zespołów, o których marzyliśmy. Przekonany o nieograniczonych możliwościach Pagartu, zacząłem śmiało od Beatlesów, a dalej The Rolling Stones czy The Animals. Uniesienie wywołane tym spotkaniem zaczęło nas opuszczać niemal natychmiast po wyjściu z budynku, ponieważ uświadomiliśmy sobie, jak nieprawdopodobnym zadaniem może być zrealizowanie choćby części naszej listy marzeń. I tu, przyznaję, nie doceniliśmy pana Władysława. Z wyjątkiem Beatlesów, którzy byli już wtedy poza zasięgiem takich frm jak Pagart, a ponadto mieli kalendarz całkowicie wypełniony na rok lub więcej do przodu, pozostałe pozycje z naszej listy po prostu zostały zamówione, zakontraktowane i objawione zdumionej warszawskiej publiczności!

Autorzy
Wojciech Mann