Robonogi dochodzą do celu

Autor: Bartłomiej Wielogórski

Kategoria: Kultura i nauka Artykuł opublikowano w CX News nr 4/50/2014

Na przełomie października i listopada 2011 roku krajowe media poświęciły dużo uwagi i czasu skromnemu studentowi z Krakowa, Grzegorzowi Piątkowi i jego wynalazkowi – robotowi do rehabilitacji kończyn dolnych dla dzieci z porażeniem mózgowym (nazwanym przez media „robonogami”). Zarówno Grzegorz, jak i jego maszyna pojawiali się w mediach jeszcze wiele razy, niemniej ostatnio trudno o nowiny na ich temat. Czy to oznacza, że kolejny genialny polski wynalazek zakończył żywot na etapie prototypu...? Tym razem nie! Zacznijmy od początku. Historia rozpoczęła się w 2009 roku, kiedy to przypadek sprawił, że Grzegorz dowiedział się o dwóch braciach bliźniakach, synach kolegi, chorych na dziecięce porażenie mózgowe. Potrzebowali (i potrzebują) codziennej, żmudnej i wieloletniej rehabilitacji nóg, by spróbować nauczyć się chodzić. Grzegorz, student AGH, będący wówczas na etapie wyboru tematu pracy magisterskiej zdecydował, że nie będzie pisał kolejnej rozprawy, która trafi na półkę, ale zrobi coś, co zarówno udowodni jego wartość jako inżyniera, jak i pomoże dzieciom kolegi. 
 
 Prodrobot

Korzystając z poprzednich doświadczeń konstruktorskich, z własnych funduszy oraz zaciągniętego kredytu komercyjnego, zbudował urządzenie, które porusza nogami chłopców, odwzorowując precyzyjnie wzorzec chodu zdrowego człowieka. Robot umożliwia regulację pozwalającą dopasować się do pacjentów różnych rozmiarów. Służyć może zatem, jednemu pacjentowi nawet przez kilka lat. Chłopcy otrzymali robonogi do użytkowania i od dwóch lat ćwicząc wykazują ogromne postępy. Jeden z nich zaczyna stawiać pierwsze samodzielne kroki, drugi jeszcze z pomocą, ale i on zapewne pójdzie w ślady brata. Urządzenie jest nie tylko skuteczne, ale i unikalne na skalę światową. Poprzez swoją konstrukcję umożliwia wykonywanie ćwiczeń nieosiągalnych na innych urządzeniach zrobotyzowanych (np. może uczyć przysiadów, wymachów jedną i dwiema nogami, „rowerka” itp.). Jest niewielkie i stosunkowo tanie. Koszt takiego urządzenia, to koszt średniej klasy samochodu osobowego. To przekracza możliwości finansowe nie jednej rodziny, ale są i takie, które zrezygnują z zakupu czterech kółek, by swojemu choremu dziecku dać możliwość nauki chodu. 

Początkowo wiele wskazywało, że wynalazek rzeczywiście zakończy swój żywot na jednym egzemplarzu. Widząc takie zagrożenie, zaangażowałem się w próbę wypromowania go, a w konsekwencji pozyskania środków na dalszy rozwój i komercjalizację. Zgłoszenie urządzenia i wynalazcy do różnego rodzaju konkursów zaowocowało prestiżowymi nagrodami i jeszcze szerszym zainteresowaniem zarówno środowisk medycznych, jak i rodziców małych pacjentów, deklarujących chęć zakupu robota. 

Z prywatnych środków złożony został wniosek patentowy do krajowego Urzędu Patentowego i rozpoczęły się starania o finansowanie przedsięwzięcia. Sam produkt, jak i otaczająca go aura przyciągały potencjalnych inwestorów, niemniej niewielu było w stanie sprostać zaangażowaniu znacznej sumy pieniędzy, w okresie kilku lat. Kwota ta, musiała wystarczyć na pokrycie kosztów związanych z uzyskaniem patentów międzynarodowych, atestów i certyfikatów, a także kosztów prac nad rozwojem kolejnej wersji urządzenia. 
 
 Rehabilitacja2014

Od kilku lat wynalazcy i pomysłodawcy biznesu mają możliwość sięgania po różne formy wsparcia, pochodzącego z pieniędzy unijnych, jak i polskich funduszy rozwojowych. Tak stało się w tym przypadku. Po prawie 2 latach negocjacji z różnymi funduszami inwestującymi w tzw. start-up’y wybrany został krakowski fundusz JCI Venture, działający w oparciu o środki Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego.

Dzięki pozyskanym środkom powstała spółka Prodromus sp. z o.o., która obecnie ma zgłoszone 2 patenty polskie i jeden międzynarodowy. Patenty dotyczą wersji rozwojowej urządzenia unowocześnionej o kolejne unikalne rozwiązania technologiczne. Obecne urządzenie składa się z nieomal 1300 podzespołów i elementów konstrukcyjnych, co świadczyć może o jego zaawansowaniu technicznym. 

Spółka zamierza na przełomie roku zakończyć prace konstrukcyjne, przeprowadzić niezbędne badania mające na celu uzyskanie atestów i certyfikatów, a w drugim kwartale 2015 uruchomić komercyjną sprzedaż urządzenia pod nazwą Prodrobot, początkowo w kraju, a następnie za granicą. Równolegle z pracami technicznymi mają miejsce negocjacje z dystrybutorami, a lista osób prywatnych zainteresowanych zakupem rośnie z miesiąca na miesiąc. Urządzenie wystawiane było na targach, gdzie zebrało pozytywne opinie ze strony zainteresowanych dystrybucją, jak i przyszłych użytkowników. 

Wiele wskazuje na to, że polski wynalazek ma szanse stać się kolejnym polskim hitem eksportowym. Wymaga to jeszcze wiele pracy i nakładów, ale nawet najpotężniejsze, globalne firmy zaczynały od świetnego pomysłu, garażu i kilku dolarów. Tak jak dochodzenie do zdrowia przy pomocy robota, tak i rozwój firmy zająć może wiele lat. Twórcy Prodrobota są rodowitymi krakowianami, więc mają we krwi przysłowie: „nie od razu Kraków zbudowano”!



Ostatnio opublikowane artykuły w kategorii Kultura i nauka:

Odra - temat tabu?

FUNDACJA WHY NOT to grupa osób, która od listopada 2020 roku chce w sposób zorganizowany nieść POMOC, nieograniczoną szablonami, układami, granicami, przyzwyczajeniami. Rok 2020 był zaskakujący, zmieniający świat i społeczeństwa. Wirus SARS-CoV-2 szalał z niespotykaną siłą, dewastując życie na całym świecie. Rok 2022 to rozpoczęcie militarnej napaści na Ukrainę wywołującej ogólnoświatowy kryzys energetyczny. Nie zapominamy o ciągłym niszczeniu środowiska naturalnego przez rozwijający się przemysł. Chcemy POMAGAĆ! Wiemy, że tej pomocy będzie potrzebował niejeden z nas, a także środowisko naturalne. Dlatego w tym artykule chciałbym się skupić na naszych projektach środowiskowych. To, że ochrona środowiska naturalnego w Polsce jest tematem ze wszech miar trudnym, wie każdy z nas. Odczuwamy to na „własnej skórze”. Moim zdaniem, powodów takiego stanu jest mnóstwo: brak pomysłu na czystą Polskę, brak realnych programów ochrony środowiska naturalnego, rabunkowa gospodarka wydobywcza, słabo kontrolowany rozwój przemysłu, brutalna wycinka drzew (nawet w parkach narodowych), populizm, brak środków finansowych na ochronę środowiska (ale, czy na pewno?). Można by tak wymieniać bez końca…

Człowiek renesansu, dżentelmen polskiej okulistyki. Wspomnienie prof. Józefa Kałużnego

Krzysztof Smolarski: Profesor Tadeusz Krwawicz ma swoją ulicę w Lublinie, a ostatnio skwerem uhonorowano, jako chyba drugiego w historii, polskiego okulistę prof. Józefa Kałużnego. To znaczy, że Ojciec był w Bydgoszczy ważną osobą i to nie tylko przez wzgląd na okulistykę.
Bartłomiej Kałużny: To prawda. Myślę, że duże znaczenie miało też to, że był mocno zaangażowany w rozwój Collegium Medicum im. Ludwika Rydygiera (wtedy Akademii Medycznej) w Bydgoszczy. W uczelni pełnił funkcje prodziekana, później dziekana, aż w końcu przez dwie kadencje był rektorem. Z pewnością z punktu widzenia miasta była to bardzo ważna część działalności. Druga rzecz, to fakt, że Ojciec był niewątpliwie osobą towarzyską i lubianą. Nadal wielu Jego dawnych kolegów i przyjaciół pełni różne funkcje w mieście i działa na bydgoskich uczelniach. 

Mam krew w głowie. Cykl felietonów

Mam krew w głowie. Tak o tym mówię. Na co moja terapeutka: „Co pan opowiada – wszyscy mają krew w głowie. Proszę mówić, mam krwiaka. To robi wrażenie.” Tak. Po wylewie – mój był krwotoczny – mam krew w głowie. To znaczy mam krwiaka. Byłem już dwa razy na tomografii i on tam dalej jest. Na razie się nie zmniejsza. Nie mogę latać samolotem, jeździć na nartach, ani chodzić po górach. Czyli z przyjemności została mi jazda samochodem (całe szczęście!). Jak napisałem powyżej mam terapeutkę, jeszcze mam logopedkę i chodzę czasami do psychiatry. Czyli zamiast latania samolotem mam terapeutkę, zamiast jazdy na nartach mam logopedkę, a zamiast chodzenia po górach mam wizyty u psychiatry. 

Nasz brat kryzys… Cykl felietonów

W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”. 

Wielce Szanowni Państwo!

W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”. 

W CX News nr 4/50/2014 opublikowano również: