W cieniu własnych osiągnięć

Autor: bp Tadeusz Pieronek

Kategoria: Kultura i nauka Artykuł opublikowano w CX News nr 4/30/2009

Obserwując, nie notowany w dziejach ludzkości, postęp nauki, właściwie we wszystkich dziedzinach, a szczególnie w tych najbardziej spektakularnych, związanych z informatyką i genetyką, trzeba sobie zadać pytanie, w czym i w jaki sposób wzbogacają one człowieka w tym, co najważniejsze, a więc w jego osobowej wartości, w jego człowieczeństwie.


Co do korzyści w ogóle, jakie one przynoszą, nie może być wątpliwości. Są one ogromne, choć – jak to zawsze bywa – prawie każdy wynalazek, każde odkrycie, każda możliwość, na którą otwierają się osiągnięcia współczesnej nauki, mogą służyć dobru człowieka, ale mogą też być wykorzystane przeciwko niemu. Ograniczając się do naszej epoki wiemy, że energia atomowa służy życiu, ale i śmierci, że otwarcie drogi w kosmos wzbogaciło człowieka w wartościową wiedzę o świecie, mnóstwem ułatwień w codziennym życiu, ale stworzyło też przestrzeń ogromnych zagrożeń w skali globalnej.


W tych dniach podano informację, że naukowcy są blisko tworzenia ludzkiego życia bez udziału mężczyzny i kobiety. Są w stanie wyprodukować w laboratoriach potrzebny do tego materiał genetyczny. Jeżeli dziś mamy taki sygnał, to niebawem dowiemy się, w jaki sposób każdy z potencjalnych klientów będzie w stanie korzystać z usługi, oferowanej przez odpowiednio przygotowane do tego firmy, by zamówić sobie produkt, czyli dziecko, będące owocem tego pomysłu
i technik, które czynią go skutecznym.


Podstawowe pytanie, jakie należy zadać w związku z tymi rewelacjami jest takie: czy te wszystkie osiągnięcia służą człowiekowi do tego, by jako istota ludzka, jako osoba, stał się lepszym, bardziej człowieczym, czy może raczej wskazują one tylko na wiarę w nieograniczone możliwości ludzkiego umysłu? Czy przypadkiem nie troszczymy się bardziej o wytwory ludzkiej pomysłowości, inteligencji i wiedzy, niż o to, by stać się jako ludzie lepszymi. Dysproporcja między osiągnięciami współczesnej nauki, a poprawą jakości życia człowieka, jest ogromna. Wegetujemy w cieniu własnych osiągnięć.



Ostatnio opublikowane artykuły w kategorii Kultura i nauka:

Odra - temat tabu?

FUNDACJA WHY NOT to grupa osób, która od listopada 2020 roku chce w sposób zorganizowany nieść POMOC, nieograniczoną szablonami, układami, granicami, przyzwyczajeniami. Rok 2020 był zaskakujący, zmieniający świat i społeczeństwa. Wirus SARS-CoV-2 szalał z niespotykaną siłą, dewastując życie na całym świecie. Rok 2022 to rozpoczęcie militarnej napaści na Ukrainę wywołującej ogólnoświatowy kryzys energetyczny. Nie zapominamy o ciągłym niszczeniu środowiska naturalnego przez rozwijający się przemysł. Chcemy POMAGAĆ! Wiemy, że tej pomocy będzie potrzebował niejeden z nas, a także środowisko naturalne. Dlatego w tym artykule chciałbym się skupić na naszych projektach środowiskowych. To, że ochrona środowiska naturalnego w Polsce jest tematem ze wszech miar trudnym, wie każdy z nas. Odczuwamy to na „własnej skórze”. Moim zdaniem, powodów takiego stanu jest mnóstwo: brak pomysłu na czystą Polskę, brak realnych programów ochrony środowiska naturalnego, rabunkowa gospodarka wydobywcza, słabo kontrolowany rozwój przemysłu, brutalna wycinka drzew (nawet w parkach narodowych), populizm, brak środków finansowych na ochronę środowiska (ale, czy na pewno?). Można by tak wymieniać bez końca…

Człowiek renesansu, dżentelmen polskiej okulistyki. Wspomnienie prof. Józefa Kałużnego

Krzysztof Smolarski: Profesor Tadeusz Krwawicz ma swoją ulicę w Lublinie, a ostatnio skwerem uhonorowano, jako chyba drugiego w historii, polskiego okulistę prof. Józefa Kałużnego. To znaczy, że Ojciec był w Bydgoszczy ważną osobą i to nie tylko przez wzgląd na okulistykę.
Bartłomiej Kałużny: To prawda. Myślę, że duże znaczenie miało też to, że był mocno zaangażowany w rozwój Collegium Medicum im. Ludwika Rydygiera (wtedy Akademii Medycznej) w Bydgoszczy. W uczelni pełnił funkcje prodziekana, później dziekana, aż w końcu przez dwie kadencje był rektorem. Z pewnością z punktu widzenia miasta była to bardzo ważna część działalności. Druga rzecz, to fakt, że Ojciec był niewątpliwie osobą towarzyską i lubianą. Nadal wielu Jego dawnych kolegów i przyjaciół pełni różne funkcje w mieście i działa na bydgoskich uczelniach. 

Mam krew w głowie. Cykl felietonów

Mam krew w głowie. Tak o tym mówię. Na co moja terapeutka: „Co pan opowiada – wszyscy mają krew w głowie. Proszę mówić, mam krwiaka. To robi wrażenie.” Tak. Po wylewie – mój był krwotoczny – mam krew w głowie. To znaczy mam krwiaka. Byłem już dwa razy na tomografii i on tam dalej jest. Na razie się nie zmniejsza. Nie mogę latać samolotem, jeździć na nartach, ani chodzić po górach. Czyli z przyjemności została mi jazda samochodem (całe szczęście!). Jak napisałem powyżej mam terapeutkę, jeszcze mam logopedkę i chodzę czasami do psychiatry. Czyli zamiast latania samolotem mam terapeutkę, zamiast jazdy na nartach mam logopedkę, a zamiast chodzenia po górach mam wizyty u psychiatry. 

Nasz brat kryzys… Cykl felietonów

W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”. 

Wielce Szanowni Państwo!

W czasach PRL-u, czyli wieki temu, był taki szkolny żart, od którego mój nauczyciel historii lubił zaczynać odpytywanie: w Egipcie było dwóch braci, jeden Ramzes, drugi Kryzys. Ramzes umarł, Kryzys żyje – kończył, a ironiczny (choć i dobrotliwy) uśmiech zapowiadał, że to jednak nie koniec. Klasa w ryk, ale śmiech urywał się, kiedy jakiś nieszczęśnik usłyszał swoje nazwisko i musiał się gimnastykować. A jak łatwo się domyślić ten prawdziwy, peerelowski kryzys nie robił sobie nic ani z naszych śmiechów, ani z męki przepytywanych. W tamtych czasach kryzys wydawał się zjawiskiem (niczym Lenin) „wiecznie żywym”.