Dostęp do zawartości strony jest możliwy tylko dla profesjonalistów związanych z medycyną lub obrotem wyrobami medycznymi.

Opowiastka o szewcu, janczarach i ninja

Autor:
Zbigniew Mazgaj

Wielce Szanowni Państwo!

Minęło już dobre dwa i pół tysiąca lat, odkąd Heraklit z Efezu zauważył, że nie sposób wejść dwa razy do tej samej rzeki. Dzisiaj wiemy, że wynika to z fundamentalnych praw fizyki: rosnąca entropia implikuje nieodwracalność strzałki czasu. I bardzo dobrze, bo inaczej nie mogłaby istnieć historia. I nie mógłbym snuć tej opowiastki.

Słyszeliście zapewne o shinobi-no-mono1, czyli o skradających się w cieniu? Ich początki giną w pomroce dziejów. Być może byli banitami, zbójcami z gór, być może pospolitymi złodziejami, a może bushi2 specjalizującymi się w zwiadzie? Jedno jest pewne: poczynając od okresu Kamakura3 wraz z nastaniem permanentnej wojny domowej nadeszły dla nich złote czasy. Teraz każdy daimyō4 chciał znać zamiary przeciwników, a czasem się ich pozbyć… Kiedy zaś shinobi już się zakradł, mógł przecież zrobić to i owo. I tak, opodal Kyoto, w trudno dostępnych górskich ostępach okręgów Iga i Koga zadomowiło się około 70 rodów prowadzących szkoły specjalizujące się w różnych odmianach ninjitsu5. W ich portfolio znalazł się bogaty wachlarz usług: od szpiegostwa i zwiadu, przez kradzieże, porwania i wymuszenia po morderstwa. I byli do wynajęcia. Po przyjęciu zlecenia cierpliwie, tygodniami, a nawet miesiącami obserwowali ofiarę, by uderzyć akuratnie i skutecznie. Powiadano, że potrafili bezszelestnie zakradać się do najpilniej strzeżonych pomieszczeń, godzinami trwać w bezruchu, chodzić po ścianach, oddychać pod wodą czy nawet znikać. Zapanowała taka psychoza, że obawiali się ich nawet najpotężniejsi daimyō. Nie dziw zatem, że kiedy władający połową Japonii Oda Nobunaga postanowił podbić resztę kraju, zaczął od zabezpieczenia tyłów i wysłał armię w góry Iga. Urządził tam istną rzeź. Zabijano mężczyzn, starców, kobiety, dzieci, wyrżnięto nawet zwierzęta domowe. Niedobitków przygarnął pod swe skrzydła wróg Nobunagi, a nasz dobry znajomy Pan Ieyasu Tokugawa. To u jego boku walczyli w zwycięskiej bitwie pod Sekigaharą i zostali strażnikami zamku shōguna w Edo. Był to olbrzymi zaszczyt, lecz zarazem łabędzia pieśń. Rządy rodu Tokugawa przyniosły 250 lat pokoju, więc shinobi stali się niepotrzebni. Z czasem zarzucili ninjitsu i skończyli jako puszyści (co w Japonii oznacza ponoć przychylność bogów) dworacy. Powiadają, że zimą ku uciesze dam dworu toczyli zażarte bitwy na śnieżki. Tyle zostało z ich krwawej sławy…

A któż nie słyszał o Korpusie Janczarów6? O chrześcijańskich dzieciach-brańcach, które po praniu mózgów i rygorystycznym szkoleniu stawały się fanatyczną, elitarną awangardą osmańskiej armii. Wielokrotnie przesądzali o wynikach bitew, choćby pod Warną. Otrzymali liczne przywileje: zdobyte łupy wojenne dzielili wyłącznie między sobą, ci którzy dożyli 45 roku życia przechodzi na państwową emeryturę, zaś najzdolniejsi mogli liczyć na objęcie urzędów. Taki Mechmed Sokollu został nawet wielkim wezyrem Sulejmana Wspaniałego i jego syna Selima II (zwanego przez wdzięcznych poddanych Pijakiem). Wyżej zajść się już nie dało. Lecz kiedy ekspansja Imperium wyhamowała i zabrakło brańców, w szeregi janczarów zaczęto wcielać dzieci chrześcijańskich, a nawet muzułmańskich poddanych. I zaczęły się problemy. Teraz ta uprzywilejowana kasta miała żądne zysku i zaszczytów rodziny, krewnych, pociotków… Z czasem służba w Korpusie stała się, jak to bywa w monarchiach, dziedziczną synekurą i powoli przekształcił się on w korporację dbającą głównie o własne interesy; wierność wobec sułtanów stała się pustym frazesem. Janczarzy nie wzdragali się nawet przed ich obalaniem, mordowaniem7 i osadzaniem na tronie swoich kandydatów. W obronie własnych przywilejów nader skutecznie hamowali też wszelkie zmiany. W efekcie na początku XIX wieku imperium Osmańskie tkwiło tak głęboko w feudalizmie i anarchii, iż zyskało miano „chorego człowieka Europy”. Wreszcie sułtan Mahmud II miał tego dosyć i rozwiązał Korpus Janczarów. Rzecz jasna, było to rozwiązanie w osmańskim stylu: janczarzy się zbuntowali, więc posłał przeciwko nim spahisów8 i artylerię. Tych, którzy przeżyli masakrę skazano na śmierć, wyroki zaś wykonano publicznie: powszechnie znienawidzonych janczarów przykuto do kul armatnich i potopiono w Bosforze…

Tak, tak Moiściewy! Oto jak upadły twory potężne, zdało by się niepokonane i budzące powszechny strach. A stoją za tym prawa fizyki! Bowiem wszelkie podjęte decyzje, działania i zaniechania są nieodwracalne, to oczywiste! Niestety, nie dla wszystkich. Nawet dzisiaj wielu postępuje niczym ów szewc i krajan Heraklita, który spalił Artemizjon9 by zyskać wieczną sławę. I na cóż liczą? Herostratesa pamiętamy jako terrorystę i przypadek kliniczny10. Vanitas vanitatum et omnia vanitas…

Pozdrawiam Państwa serdecznie.Z.M. 1Shinobi-no-mono (jap. skradający się w cieniu). Termin ninja upowszechnił się w XIX wieku, głównie na Zachodzie.2 Zbrojny, wojownik.3Okres w historii Japonii (od 1185 do 1333 roku), charakteryzował się upadkiem autorytetu cesarza, zanikiem władzy centralnej i permanentną wojną domową. Pokój zapanował dopiero w okresie Edo, za rządów Tokugawa (w XVII wieku).4Feudalny książę, suweren.5sztuka walki, maskowania się, strategii oraz niekonwencjonalnych działań zbrojnych.6Z tur. yeniçeri – nowe wojsko. Oddziały powołane w 1329 r. edyktem sułtana Orchana.7 sułtan Osman II został zamordowany przez janczarów w roku 1622 r.8Turecka feudalna, nieregularna ciężka jazda – odpowiednik europejskiego rycerstwa.9Świątynia Artemidy w Efezie, jeden z siedmiu cudów świata starożytnego, spłonęła w 356 p.n.e. podpalona przez miejscowego szewca Herostratesa.10kompleks Herostratesa – (w psychologii) patologiczne dążenie do zdobycia sławy za wszelką cenę, nawet przestępstwa czy zbrodni.

Autorzy
Zbigniew Mazgaj

Consultronix